wtorek, 29 listopada 2011

Kolorowe szybki

Nie wiem jaka tam u Was pogoda , bo wszyscy dookoła narzekają , ale u mnie dziś ślicznie było....Po smogu jaki nas ostatnio otaczał , po tej szarówce i mgle dziś  obudziło mnie wielkie słoneczko . Na marginesie norma zanieczyszczenia przekroczyła dopuszczalną o 600% / tak - sześćset / , bo te 200% przekroczone  na codzień  to właściwie ...norma . Wracając do słoneczka.....Ja to jakaś dziwna jestem bo słoneczko owszem uwielbiam ale ....tylko na wolnym powietrzu . W domu muszę mieć lekki półmrok , rolety , gobelinowe zasłony , ciemne woalowe firanki ......Jak się więc łatwo domyśleć ta porażająca jasność nie do końca mi sie spodobała. Pamięć  moja przywołała ostatnio podziwiane w Portugalii witraże . Gotyckie kościoły są ich pełne , światło cudownie przesącza się przez kolorowe szybki , rzuca tęczowe refleksy , rozprasza  wszędzie panujący półmrok . Wszystko pięknie , tylko zrobić dobre zdjęcia witrażowych szybek / bo w końcu pod swiatło / łatwo nie jest .... Ciągle uczę się tej sztuki i jeszcze do końca mi nie wychodzi , ale jestem na dobrym tropie i dokonuję postępów .











piątek, 25 listopada 2011

Iluminacja w środku nocy - Słodka zupa dyniowa

Nigdy nie gotowałam zupy  z dyni , co więcej nigdy jej nawet nie  jadłam ...... Ale po kolei..... Dynie kupuję co roku , mniejsze , większe , olbrzymie - lubię ich kształt i kolor i to jak ślicznie wzbogacają wystrój domu . Króluja u mnie do Bożego Narodzenia  , po mału podsychają , nadpsuwają się i lądują ...no wiecie gdzie . W tym roku podczas urządzania instalacji o jakiej pisałam w Thanksgiving 'owym poście doznałam iluminacji ! A jakby tak zupę ugotować ! Problem w tym ,że iluminacja następiła po godz 23 , kiedy kończyłam robić zdjęcia .....Ze mną jest jednak tak ,że jak coś wymyślę zaczynam walkę z tematem natychmiast . Szybkie wertowanie zasobów neta pokazało , że zupa dyniowa może być w wersji na ostro lub na słodko . Wybrałam tę drugą .
Obieranie dyni okazało się kuriozalne , ale dałam radę - potem poszło już szybko . Gotowanie , miksowanie , przyprawianie i na koniec ..... lane kluseczki . Po 1 w nocy , zupka była gotowa.  Nie miałam litości i chociaż symbolicznie kazałam przetestować smak. Wyrok - wspaniała !!!

Oto mój zmodernizowany przepis na tę zupkę :

1 dynia / wielkości pomelo/
700 ml wody
2 łyżki cukru / można dać więcej , bo musi być słodka /
2 łyżeczki cukru waniliowego
1/2 szklanki mleka
cynamon do smaku
płatki migdałowe

Dynię obieramy , kroimy w kostkę , gotujemy do miękkości z wodą i cukrem . Lekko przestudzić i zmiksować na krem , dodać mleko , cukier waniliowy i cynamon . Dokładnie wymieszać , musimy osiągnąc konsystęcję gęstego kremu . Na wierzchu posypać  płatkami migdałowymi i leciutko cynamonem. Jeśli ktoś lubi , pysznie smakuje z lanymi kluseczkami  / 2 jajka i 4 łyżki mąki na tę porcję zupy starczą /. Oczywiście kluseczki robimy oddzielnie i przed nalaniem zupki do miseczki umieszczamy w niej pewną ilość kluseczek .  Jak dla mnie pychota - polecam , bo jeszcze dynie mozna kupić w warzywniaczku . A poniżej dokumentacja fotograficzna na dowód powstania tej pychoty . Smacznego !





















środa, 23 listopada 2011

Aqueduto das Aguas Livres - Lisboa

Po przerwie wracam dziś do Portugalii . Aqueduto das Aguas Livres czyli Akwedukt Darmowych Wód po dzień dzisiejszy zaopatruję  Lizbonę w słodką  wodę  . Potężny 19-to kilometrowy wodociąg , biegnący od Canecas do dystrybutorni w Amoreiras , zasila m.in. podziemne zbiorniki i miejskie fontanny. Jak na tak imponującą budowlę uważam ,że uwinięto sie szybciutko z jego budową , która trwała w latach 1729 - 1748 . Pomysłodawcą tego dzieła był  król Jan V , który do kierowania pracami zatrudnił sobie dwóch wyśmienitych architektów - byli to : Manuel da Maia i Custodio Vieira . Budowlę cechuje  , patrząc z perspektywy czasu , duża wytrzymałość i pomysłowość. Miejscami łuki rozmieszczono nierówno , naruszając ideały estetyczne,  jednakże takie postępowanie uwzględniało uskoki tektoniczne / a skąd oni o tym wiedzieli ??? / . Sprawiło to ,że akwedukt jako jedna z bardzo niewielu budowli wyszedł cało z wielkiego trzęsienia ziemi jakie nawiedziło Lizbonę 1 listopada 1755 roku . Zwieńczeniem akweduktu jest widokowa promenada , udostępniona miejscami spacerowiczom . Niestety już od dawna, bo od XIX w  jest zamknięta , gdyż miejsce to upodobał sobie do swoich ekscesów bezwzględny złoczyńca Diogo Alves , grasował sobie tam na całego , napadając, grabiąc  a na koniec mordując  przechodniów ....po prostu strącał ich z wysokości na ziemię  ...brrrr
Jan V niestety nie nacieszył się swoim akweduktem ...Dwa lata po jego ukończeniu zmarł , pozostawił nam jednak budowlę imponującą  o niezapomnianym uroku świetnie wpisaną w dzisieją nowoczesną architekturę Lizbony.













niedziela, 20 listopada 2011

PORCELANOMANIA – Thanksgiving Day -Turkey plates

Tytułem wstępu ………… Niniejszym postem chciałam otworzyć serię moich opowieści o porcelanie . Początkowo roiło mi się stworzenie oddzielnego bloga  o takiejże tematyce , ale stwierdziłam ,że wolę jednak podziałać  na szarpejkowym blogu. To ,że wariat porcelanowy jestem to chyba już dało się zauważyć wcześniej. Miałam chwilę przerwy w atakach mojej choroby , ale znowu wróciła . Mało tego – zmutowała się !!! Wszystko zaczęło się ponad 20 lat temu od angielskiej porcelany zbieranej jak popadnie . Potem było już wszystko przemyślane i uporządkowane …..Jednak po paru latach  zakochałam się  w wyrobach manufaktur Śląskich –szczególnie Tułowic  i jeszcze  dołączyłam do tego drugą , wyjątkową  miłość- wyroby Villeroy’a Boch’a   ,a „Anglia” no cóż  … .poszła w odstawkę . No i co ? Znane powszechnie  przysłowie mówi : stara miłość nie rdzewieje  , chociaż tu raczej  powiedziałabym – nie tłucze się . Wróciła więc moja miłość ze zdwojoną siłą. Teraz jest już mocno wysublimowana i skupia się na okazach z przełomu XIX i XX w. Oczywiście porcelanę,tę używaną na co dzień też dokupuję ,bo jakżeby inaczej? ;-) W chwili obecnej trwa Wielka Modernizacja .  Najcenniejsze i najciekawsze    wyroby tułowickie pozostaną . Villeroy  jest , rzecz jasna - nie do ruszenia  / zresztą jak się przekonacie wiele ma wspólnego z angielską  magentą  ze scenkami / ,a  reszta idzie po kolei „do ludzi”.
 Tak więc pierwszy post z zamierzonej przeze mnie serii PORCELANOMANIA dotyczył będzie naczynia – ewenementu , używanego w zasadzie przez jeden dzień w roku . Uwaga I Dziś w roli głównej : TURKEY PLATE -olbrzymiasty półmisek do serwowania indyka w Dniu Dziękczynienia .


 Nie ma zgodności co do daty i miejsca pierwszych obchodów Dnia Dziękczynienia  czyli popularnego w Kanadzie i Stanach  Zjednoczonych  święta Thanksgiving Day. Dziś w USA obchodzi się je w 4 czwartek listopada  /to ten najbliższy /. Jednak  nie ten fakt interesuje mnie najbardziej , lecz to kiedy zaczęło się na tymże obszarze geograficznym  PÓŁMISKOWO-INDYKOWE-SZALEŃSTWO . Było to krótko po tym ,kiedy w roku 1863 Abraham Lincoln ogłosił Dzień Dziękczynienia  Świętem Narodowym  .  Indyk to ptaszek dość spory, potrzebował  więc specjalistycznego naczynia do serwowania go na stół . Po wojnie o niepodległość , dość szybko nastąpił znaczący rozwój gospodarczy kraju.Pojawił się  boom na ekskluzywne i zbytkowne towary zza Oceanu , w tym – elegancką zastawę stołową  .Angielskie wytwórnie  szybciutko zwęszyły interes i już w 1870 roku  rozpoczęły swoją ekspansję na amerykański rynek. Były to wyroby o innym charakterze niż te kierowane do europejskich odbiorców i do dziś wiele  wytwórni angielskiej porcelany dzieli swą produkcję na amerykańską i europejską .W dużej mierze udaje się to dziś rozpoznać dzięki stosowanym  specjalnym sygnaturom .Praktycznie chyba wszystkie angielskie wytwórnie produkowały dla Amerykanów , żeby wspomnieć te najbardziej znane :Wedgwood , Royal Doulton, Masons, Crown Ducal ….Ze szczególną atencją potraktowano produkcję  Turkey Platters  czy też Turkey Plates  / spotykamy  te dwie nazwy na określenie półmiska / .... Oprócz półmisków  produkowane są również inne elementy owej  świątecznej zastawy , głównie spore talerze – również cudeńka o nie mniejszej urodzie niż półmiski .


 Rozmiary indykowych półmisków podaje się   głównie   nie w centymetrach ale….. w funtach wagi  potencjalnie mającego się znaleźć na nim ptaszyska . Nie będę kombinowała z tymi funtami , powiem po prostu ,że długość takich półmisków waha się od 38 do nawet  ponad 60 cm , a ich szerokość to  30 – 46 cm ! Ceny również bardzo zróżnicowane  - w zależności od momentu powstania , długości serii i wszystkiego co czyni je mniej lub więcej  „rarytasowymi” .Ja osobiście spotkałam przedział cenowy od  30 do 3000 $  za sztukę !  I tu nadmienię i się pochwalę , że „mój  osobisty indykowiec”  ma wymiary 51 x 38 cm  i wyceniony jest dziś na 200 $ / oczywiście ja kupiłam go okazyjnie  i trafił mi się jak ślepej kurze ….czy indyczce ziarno /. Thanksgiving nie obchodzę , rzecz jasna , więc żaden indyk u mnie na półmisku nie spoczął i pewnie nie spocznie . Jest za to ozdobą jadalni i pyszni się tu  jako jedno z cudów mojego zbieractwa . Żeby sobie jednak  zasmakować atmosferki  zrobiłam taką chwilową instalację – interpretację mojej wizji  aranżacji stołu na Thanksgiving . Spodobała  mi się  zabawa – z czasem będzie więcej w innej tematyce …. Oczywiście całośc obfociłam  ,powstał więc materiał dokumentalny  , co poniżej przedstawiam …..
























To moje indyce  cudo  widoczne na powyższych zdjęciach w centralnym punkcie posiada  wielce rozbudowaną sygnaturę  „His Majesty A Genuine  Hand  Engraving  Josiah Wedgwood & Sons Ltd.  – Exclusively For Williams-Sonoma .  W skrócie i po naszemu  znaczy to  ,że wyprodukowali to wielce szacowni angielscy wytwórcy dla nie mniej szacownych amerykańskich odbiorców  ;-))))
Po za nim na zdjęciach:
współczesne  szkło Villeroy&Boch ,
 kremowa , złocona  zastawa po mojej babci / Weimar ,model Katharina przełom XIX I XX W./
porcelana George Jones & Sons Ltd. , Stoke , Staffordshire  model Primrose  ok. 1918 r
angielskie platerowane  sztućce z kościaną rączką A&D  , pocz XX w




Jeśli jeszcze nie znudziła Was indykowa impresja ,proponuję popatrzeć na inne cuda  w tym temacie , bo doprawdy warto !!!!!




U góry po lewej :Royal Cauldon  tylko ok. 800 $



U góry po prawej : Cauldon Flow Blue
U góry po lewej : Royal Doulton
Na dole :  Royal Doulton , pocz XIX w. ok.450 $


U góry : Absolutny rarytas , chociaż wcale nie o indykowej malaturze  Davenport Flow za 3000 $
Na dole : kolejny rarytasik  XIX wieczny Ridgways za 1900 $


 

A to półmiski współczesne , też przecież niebrzydkie.....

Indykowce dla oszczędnych ....
pasują i na Święto Dziekczynienia i na Boże Narodzenie , gdzie również bywa czasem podawany indyk , jak dla mnie również fantastyczne.
Wszystkie powyżej to Johnson Brothers - owalne z serii Historic American , wielokątne to seria Friendly Village